sobota, 3 marca 2018

Rozdział 4


Stajnia, do której dotarła po 40 minutach szaleńczej rowerowej jazdy, wyglądała na zadbaną i całkiem dużą. Miała piękne, zielone padoki i dużą drewnianą halę do ćwiczeń, w której najprawdopodobniej w tej chwili odbywały się zajęcia skoków.
Lucyna, negatywnie nastawiona, oczami wyobraźni widziała w tym miejscu tylko przemęczone konie i wykańczające treningi kończące się kontuzją koni. Była przekonana, ze Prince jest tutaj źle traktowany i stoi w zbyt małym boksie. Postanowiła wejść do środka. Oparła rower o ścianę budynku i cicho wślizgnęła się do obcej stajni.
 - Prince! – zawołała scenicznym szeptem rozglądając się bacznie wokoło. Chodziła od boksu do boksu szukając swojego wierzchowca. Starała się nie zachwycać tym jak te konie wyglądają trzymając się kurczowo swojej negatywnej wersji. Odrzuciła myśl, że na tle tych wszystkich pięknych, umięśnionych i zadbanych koni, które mijała wcześniej, Prince wydał się jej okrąglutkim konikiem dla początkujących jeźdźców. Różnica pomiędzy tymi zwierzętami, a jej własnym była ogromna. Tutaj wszystkie koniska miały równo przycięte grzywy i ogony, lśniącą sierść i czyste spojrzenie. 


- Prawdziwe konie skokowe – pomyślała i nagle usłyszała znajome rżenie. – Princuś!!! – krzyknęła i pobiegła w stronę, z której dochodził dźwięk.
 Otworzyła drzwi boksu i przytuliła się do zwierzęcia, które odwdzięczyło się napadem czułości. Prince zaczął ją podszczypywać i sprawdzać, czy nie ma w kieszeniach dla niego jakiegoś smakołyku. Z miłą chęcią wkładał pyszczek pod jej ręce prosząc o pieszczoty.
- Zmywajmy się stąd zanim ktoś się zorientuje – szepnęła i wyszła z boksu, a koń podreptał za nią. Wzięła po drodze rower i wspólnie wyruszyli w drogę z powrotną do domu. Prawie doszli do ścieżki lecz nagle wierzchowiec się zatrzymał i odmówił dalszego spaceru. Spojrzał na halę treningową, zarżał głośno i ruszył galopem w jej stronę.
- Prince! Czekaj! – zdenerwowała się Lucyna

Pędził prosto na płot, który odgradzał padoki i ścieżkę od hali. Dziewczyna wystraszyła się pędu zwierzęcia i bała się, że Prince nie wyhamuje i wpadnie w ogrodzenie raniąc się lub co gorsze łamiąc kończyny. Nie wiedziała co robić. Ku jej przerażeniu koń nawet nie próbował zwolnić. Lucyna aż otworzyła usta ze zdziwienia. Jej rumak właśnie przeskakiwał gigantyczne ogrodzenie zrobione, żeby właśnie takim koniom jak on nie pozwolić uciec. Prince wylądował miękko po drugiej stronie i zaczął galopować wzdłuż płotu widocznie zadowolony własnym wyczynem. Narobił niezłego hałasu wpadając i przewracając beczki stojące za ogrodzeniem. Brykał wydając z siebie kwiki dzikiego mustanga. Nagle, Lucyna zauważyła postać stojącą po drugiej stronie ogrodzenia, widocznie złą. Puściła rower i zerwała się do ucieczki.
 - Hej! Stój! Zatrzymaj się natychmiast! – dał się słyszeć ochrypły głos mężczyzny. Dziewczyna wpadła na pole pełne kwitnącego rzepaku i przykucnęła, żeby nikt jej nie zobaczył. Przesiedziała tam kilka minut i kiedy upewniła się, że nikt jej nie goni i nie szuka wróciła smutna i zawiedziona do domu. Nie odzyskała konia, a nawet wydawało się, że go straciła. Czuła wielki ból w sercu. Miała wrażenie, że Prince wolał nowe miejsce niż ich wspólne zabawy i pieszczoty. Do domu wróciła zapłakana. Zamknęła się w pokoju i nie zwracała uwagi na pytania mamy i taty, co się z nią dzieje. Oni nigdy nie mieli własnych zwierząt. Jak mogli ją zrozumieć? Nigdy nie siedzieli na koniu i nie mieli pojęcia, że do zwierzęcia można się tak przywiązać. Prince’a uważali za niebezpiecznego konia, a przecież to nie jego wina, że się przewrócił po skoku. Czy ich też ktoś by ukarał za to, ze się potknęli? – rozmyślała smutna Lucyna skulona w rogu miękkiej kanapy. Przecież nie zrobił tego specjalnie. Konie są jak trzyletnie dzieci ufne i niewinne. Psocą, ale niczego nie robią specjalnie. Przynajmniej nie Prince. On nie był złośliwy. Rozpłakała się…
Minął tydzień od jej ostatniego spotkania z karym przyjacielem. Lucyna zebrała w sobie dość odwagi aby pójść jeszcze raz do ośrodka, w którym teraz przebywał. Ubrała swoje najlepsze bryczesy, plecak, w który załadowała kantar i uwiąż Prince’a oraz paczkę smakołyków i dużą marchew, którą podebrała mamie z lodówki.                          - Wychodzę – krzyknęła i szybko zamknęła za sobą drzwi, żeby tylko nikt nie zapytał jej dokąd się wybiera? Dlaczego? I o której wróci? – Lucyna nie przepadała zbytnio za tymi pytaniami. Zawsze wprowadzały ją w zakłopotanie, bo czasami nie umiała na nie odpowiedzieć. Jak długo będzie w stajni? Nie wiadomo. Tyle ile trzeba. Teraz też wyruszyła na 10 kilometrowy spacer, nie wiedząc, o której wróci. Wypadałoby przecież wrócić po rower, który porzuciła przed rzepakowym polem.                        Tuż przed stajnią, do której zmierzała zatrzymała się. Przełknęła ślinę i zacisnęła zęby. Wiedziała, że ktoś jest wewnątrz budynku. Powoli i ostrożnie wślizgnęła się do środka. Zauważyła swojego konia. Przy nim stały dwie osoby. Nie wyglądał na zadowolonego. Kładł uszy po sobie i pokazywał białka oczu tupiąc o betonowe podłoże.                      - Ma zakwasy. Za ciężki miał wczoraj trening. Może mu odpuścimy? – odezwała się spokojnie dziewczyna badająca nogi wierzchowca.                                                         - Musi się odbudować jak najszybciej. Wsiądź dzisiaj na niego. Będziemy stępować i tylko trochę pokłusujemy. – odezwał się twardy i basowy głos, który Lucyna już wcześniej poznała. To on krzyczał za nią kiedy uciekała.                                                - Zróbcie mu przerwę! On nic nie robił przez cały rok! To mój koń! – odezwała się pewnym głosem Lucyna mimo zdenerwowania.                                                          Pewnie pamiętają mnie jako złodziejkę koni. Szybko przeleciała jej ta myśl przez głowę.                                                                                                                                - Co robisz w mojej stajni?! Dość ostatnio narozrabiałaś. I nie mów, że ten karuś jest twój. To ja go kupiłem, mam jego dokumenty więc należy do mnie! – odezwał się mężczyzna tak głośno i twardo, że aż Lucynie zadźwięczało w uszach.                          - Został sprzedany bez mojej zgody – nie dawała za wygraną, chociaż wiedziała, że nie ma większych możliwości, żeby odzyskać swojego przyjaciela.                                - Dlaczego mam w to niby uwierzyć? Masz na to jakieś dowody?                                 - Moja mama sprzedała panu tego konia. Udowodnię, że to mój koń! – powiedziała po czym wybiegła chcąc jak najszybciej oddalić się z tego miejsca.
                                                        _______________
Po około czterech godzinach wróciła do stajni, a mama szła za nią dokładnie nie wiedząc w co została wmieszana. Po długiej dyskusji, przy której nie uczestniczyła Lucyna, dorośli wyszli wyraźnie niezadowoleni. Mama kazała dziewczynce natychmiast wsiadać do samochodu. Czternastolatka od razu wiedziała, że narozrabiała i nic dobrego z tego nie wyniknie. Dostała karę i przez weekend nie mogła wychodzić z pokoju. Dostała za to przed nos książki i podręczniki do nauki.
                                                          -------------------
Na dworze robił się już wieczór. Lucyna zapragnęła wyjść i pobiegać z Prince’m po lesie. Cichaczem wyszła przez okno wkładając do kieszeni marchewkę. Tęskniła za swoim koniem i była przekonana, ze on za nią również. Zwierzęta nie rozumieją ludzkich spraw i zapewne jej przyjaciel nie ma pojęcia, ze teraz należy do kogoś innego.                                                                                                                         Zanim weszła do ośrodka schowała się w rzepaku. Rozejrzała dookoła i pobiegła w stronę stajni. Gdy była już prawie w środku zderzyła się z panem Konradem, który nie był zbyt zadowolony z jej ponownych, niezapowiedzianych odwiedzin.                         - Czego tu szukasz? – warknął i zatarasował dziewczynie wąskie przejście do stajni.   - Chciałam zapytać, czy mogłabym pracować u pana w stajni? Mogę robić wszystko. Chciałabym się widywać z Prince’m. Tęsknię za nim. – zapytała z nadzieją.                 - Widzę, ze kochasz tego konia. Mam więc dla Ciebie propozycję. Możesz go odzyskać jeśli udowodnisz mi, ze jesteś go warta. Musisz wygrać dla mnie konkurs skoków. Potrzebuję tej wygranej. Inaczej moja stajnia padnie. Już straciła całą renomę. – powiedział to z takim spokojem, ze Lucyna nie rozpoznała jego głosu.                       - Ale…. Ja nie jeżdżę – odpowiedziała cicho.                                                                 - W takim razie nie mamy o czym mówić. Kup sobie psa. – odpowiedział stanowczo. Po chwili milczenia Lucyna odezwała się – Dobrze. Spróbuję. – tak jak trener, dziewczyna miała bardzo zdziwioną minę. Czy ona naprawdę to powiedziała?                - W takim razie jutro zaczynamy trening. – powiedział bardzo zadowolony                 - Tak… chyba tak… - odpowiedziała Lucyna zlękniona i zdenerwowana tym co się właściwie dzieje. Zrobiłaby wszystko, żeby odzyskać Prince’a. Tylko… czy da radę?      - W takim razie stajnia stoi dla ciebie otworem. Ale pamiętaj, koń jeszcze nie należy do ciebie. Musisz wykonywać moje polecenia.                                                                - Dobrze, tylko…. Ja się boję jeździć. Rok temu miałam wypadek. Spadłam z Prince’a. Od tego czasu nie wsiadłam na konia. – wydukała zawstydzona spuszczając wzrok.                                                                                                                                - Będziemy to ćwiczyć. Najpierw budowanie więzi i zaufania. Dopiero potem wskoczysz na koński grzbiet. Mamy sporo czasu, a tymczasem musisz mi opowiedzieć co dokładnie się stało. – mówił patrząc na nią uważnie.                                            Lucyna pokiwała twierdząco głową.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz